Wczesny dostęp – złoty interes czy cyfrowe bagno?

Pamiętacie czasy, kiedy kupowało się grę i dostawało pełnoprawny, skończony produkt? Aż chce się nostalgicznie westchnąć. To było jak otwieranie pudełka z czekoladkami, gdzie każda sztuka była idealna – bez nadgryzionych kawałków czy brakujących smaków. Dziś na pudełku częściej widnieje napis „Wczesny Dostęp”, a w środku? Półprodukt, który czasem dopiero udaje grę. Miało być GTA VI, a dostajesz GTA: Remontuj Samodzielnie Edition.

Pośpiech – król destrukcji

Jednym z głównych powodów masowego zjawiska „wczesnego dostępu” jest… presja czasu. W branży gier, gdzie konkurencja zjada konkurencję na śniadanie, nikt nie chce być ostatni. Studio wypuszcza więc grę, zanim zdąży ją ukończyć, byleby nie przegapić „hype-trainu”. Fortnite? PUBG? Każdy chce kawałek tego battle royale tortu, nawet jeśli ich kawałek ma konsystencję węgla.

Weźmy na przykład Manor Lords, ambitną strategię, która we wczesnym dostępie zachwyciła graczy swoim potencjałem, ale nie ustrzegła się licznych bugów i braków. Podobnie Assetto Corsa Competizione – tytuł, który zyskał ogromne uznanie wśród fanów symulatorów, ale dopiero po wielu aktualizacjach osiągnął pełny blask. A co z Assetto Corsa Evo? Miała być rewolucją, a nawet nie wiadomo, czy to faktyczna kontynuacja poprzedniczki. Miała być rewolucja, a nawet nie ma ewolucji. Takie historie to codzienność.

Deweloperzy wiedzą, że liczy się pierwsze wrażenie – choćby miało być na poziomie przeciętnego beta-testera. Dopiero później, jeśli gracze nie odwrócą się z niesmakiem, można zaczynać łatki, DLC i poprawki. Powiedzmy sobie szczerze – brzmi to jak hazard. Ale jeśli przynosi zyski, kto by się przejmował?

Koszty i ryzyko – taniej znaczy szybciej


Robienie gier to dziś inwestycja na poziomie kręcenia filmu Marvela. Każdy piksel, każda linia dialogu to czas i pieniądze. Wydawcy boją się utopić miliardy w projekcie, który może okazać się porażką (pozdrawiamy Cyberpunk 2077!). Dlatego wczesny dostęp działa jak test rynkowy.

Wypuść coś na Steam, zobacz reakcje i zdecyduj, czy warto pompować więcej zasobów. Gracze są darmowymi testerami, którzy nie tylko dadzą feedback, ale też za niego zapłacą! Sprytne, prawda?

Nie brakuje jednak przykładów, gdzie wczesny dostęp stał się świetnym rozwiązaniem. Stalker 2 to tytuł, który wprawdzie nie został wydany we wczesnym dostępie, ale i tak jego kolejne przesunięcia daty premiery pokazują, jak trudne jest wypuszczenie ukończonego produktu. Z drugiej strony mamy City Skylines 2, które w dniu premiery zebrało mieszane opinie z powodu problemów technicznych – mimo że oficjalnie nie było wczesnym dostępem, wyglądało, jakby potrzebowało jeszcze kilku miesięcy w piekarniku.

Strach przed krytyką – czyli „wczesny dostęp” jako parasol ochronny

„To nie jest pełna wersja gry” – te magiczne słowa to jak zaklęcie ochronne dla deweloperów. Recenzje? E tam, to tylko wczesny dostęp, jeszcze się zmieni. Optymalizacja? Przyjdzie w wersji 1.0. Bugi? W przyszłej aktualizacji, może.

Problem w tym, że wiele z tych gier nigdy nie wychodzi z wczesnego dostępu. Zamiast tego trwają latami w stanie wiecznej niedoróbki, a gracze tracą cierpliwość. Nawet jeśli ktoś narzeka, twórcy mogą zasłonić się tym, że przecież gra jeszcze nie jest skończona. Klasyczna wymówka.

Co na to gracze?

Gracze, o dziwo, są w tym wszystkim podzieleni. Jedni kupują wczesny dostęp, bo chcą wspierać ulubione studio. Inni łapią się na marketingowy hype i wierzą, że będą częścią czegoś wielkiego. Ale są też tacy, którzy czują się oszukani, bo zamiast gry dostają półprodukt, który ledwo działa.

Ostatecznie jednak to gracze napędzają tę machinę. Głosujemy portfelem, a portfel mówi: „Chcemy więcej gier, szybciej, teraz!”. Nawet jeśli oznacza to czekanie miesiącami na obiecaną łatkę, która naprawi sterowanie.

Czy jest nadzieja?

Czy ten trend może się odwrócić? Może, jeśli gracze przestaną kupować „niedoróbki”. Problem w tym, że my, gracze, mamy tendencję do przebaczania. Zbyt wiele razy widzieliśmy gry, które zaczynały tragicznie, a kończyły jako arcydzieła (patrz: No Man’s Sky). Nadzieja umiera ostatnia, a producenci dobrze o tym wiedzą.

Prawda jest taka, że wczesny dostęp to po prostu nowy sposób na robienie biznesu. Czy jest to dobre, czy złe – zależy od punktu widzenia. Jeśli dostaniemy skończoną, dopracowaną grę – super. Ale jeśli nie? Cóż, zawsze można poskarżyć się na forach albo… kupić kolejną grę w wczesnym dostępie.

Bo w końcu, kto by nie chciał być beta-testerem za pełną cenę? 😉